środa, 26 lipca 2017

A niech to szlak ;), czyli Pico del Teide

Sunrise on Pico del Teide
"Góry są w nas i przybywamy do nich dla nich samych. Dla niektórych są sposobem na życie, dla innych ucieczką. Mogą też być drogim sercu wspomnieniem i wieczną tęsknotą." Wojciech Lewandowski


Trochę mi z tym zeszło. Przyznaję. Dwa miesiące po terminie pisać relację.
Na szczycie Teide stanęłam 13 maja tegoż roku około 6:40. Po 6 minutach zachwytu (choć ten prawdziwy miał dopiero przyjść) wyciągnęłam cały sprzęt do focenia i uwieczniałam tą.. bajkę.

3718 m n.p.m. i jakieś około 7500 metrów wysokości liczonej od dna morza.
1. Najwyższy szczyt Hiszpanii.
2. Najwyższy szczyt na jakiejkolwiek wyspie Atlantyckiej.
3. Trzeci pod względem wysokości wulkan świata (wyprzedza go tylko Mauna Kea i Mauna Loa).

Brzmi fajnie, nie powiem. Dumnam, że mogę powiedzieć "ja tam byłam, o własnych nogach weszłam i zeszłam".
Teide to szczyt wulkaniczny, typowy stratowulkan. Ale stop, stop.
Że ile?! 3718 m n.p.m.?!?! O borze iglasty. Tak myślałam jeszcze w drodze na Teide. Wyobrażałam sobie, że to będzie bułka z masłem, wiecie rachu ciachu i po strachu. Było ciut inaczej.


Pomysł na wulkan przyszedł dość mocno spontanicznie. Z racji tego, iż w maju obchodziłam swoje (kolejne już) 18 urodziny została mi sprawiona oto taka fantastyczna niespodzianka!

Teide podzieliliśmy na dwa dni. Choć, co prawda początkowo myślałam, że wyjdziemy sobie 12 maja pierwszy raz (mieliśmy pozwolenie) i zejdziemy do schroniska, żeby 13 maja wyjść sobie na wschód słońca (drugi raz). To się nazywa optymizm pełną gębą. Rzeczywistość była nieco inna (co nie oznacza, że gorsza). Ale po kolei.

12 maja 2017
Czekamy na autobus nr 342 z Los Cristanos w... japonkach. Punkt 9:30 podjeżdża. No to zaczynamy naszą wielką, małą przygodę.

Obuwie godne polecenia!

Czekam i czekam

Ktoś ładnie napisał, że jadąc w kierunku Teide przekracza się wszystkie strefy roślinne - od roślinności pustynnej, po lasy liściaste, przez iglaste, kończąc znowu na roślinności pustynnej. Sama droga autobusem sprawia, że nie wiem z którą stronę mam patrzeć. Luf też nie brakuje (oczywiście tych górskich ;).

Góry i dolinki

W autobusie, a już ponad chmurami

Jedziemy lekko ponad godzinę. Ani widu ani słychu po Teide. Na sam koniec wreszcie się ukazuje. W tym momencie, kiedy zobaczyłam tego kolosa myślę gdzie Ty dziecko się tam pchasz, jak Ty tam wyleziesz i (standardowo już) po co ci to.. Wygląda imponująco, dostojnie, zapiera dech w piersiach. I trochę zaczynam się bać.

Gigant we własnej osobie



11:30- Trekking







Zaczynamy trekking. Szybka zmiana odzieży wierzchniej. Jest ciepło, rzekłabym nawet, że gorąco, ale to co widzę przed sobą to istny kosmos. Dosłownie. Czuję się jakbym była na zupełnie innej planecie.

Jeszcze się cieszę :D

Kosmos!
http://www.isladetenerifevivela.com/2013/09/senderos-en-el-parque-nacional-del-teide.html#.WXiImISGNaQ

Link do mapy tutaj: Szlaki turystyczne na Teide

Z rad praktycznych polecam zakryć uszy, nie sądziłam, że słońce jest je w stanie tak spalić.
Startujemy szlakiem nr 6 (2h 30min pokazuje mapa do kolejnego szlaku). 2 godziny 30 minut w pełnym słońcu, jak na patelni, ale za to w jakich okolicznościach przyrody. Trasa na tym odcinku jest dość spokojna, mam na myśli, że jest dość płasko, trudniejszych podejść nie ma. A dookoła otaczają nas już chmury.

Czy odwrócę się w prawo, czy w lewo bez różnicy, wszedzie jest przepięknie!


Jak widać na szlakach tłumy

„huevos del Teide”, czyli jajka Teide, a dokładniej porozrzucane podczas erupcji wulkanu w 1706 roku wielkie głazy


Kolejno kierujemy się na szlak nr 7 (5h 30min), gdzie będziemy uderzać do naszego Schroniska Altavista. Kiedy docieramy do rozwidlenia szlaku (w górę będziemy spindrać się do schroniska i kolejno na Teide)) jeśli odbiijemy w lewo dojdziemy do Montana Blanca. Dziś jest zdecydowanie za ciepło i mamy zdecydowanie za ciężkie plecaki na Blancę (ale kto wie, może w przyszłości).


Kolejne jajko ;)

Zatygła lawa wulkaniczna

A niech to szlak ;) 

To małe, rude w oddali to Montana Blanc

I tutaj zaczyna się zabawa. Podejście na schronisko jest już nieco bardziej wymagające. Miejscami nachylenie przyprawia mnie o konkretną zadyszkę emeryta. Nie brak również wszechobecnych kamieni (dużych, małych, bardzo małych- każdy entuzjasta znajdzie coś dla siebie). Trochę mi się ta droga dłuży, a może trochę już jestem zmęczona. Plecy dają się we znaki.


No to zaczynamy to, co tygryski lubią najbardziej
Chyba chciałam zaprezentować chmury ;)

15:49- Schronisko Altavista (3260 m n.p.m.)
Nawet nie wiecie jak człowiek jest szczęśliwy, kiedy nagle ujrzy dach! Dach schroniska!

Schronisko Altavista

Już jesteśmy. Co prawda trzeba poczekać, gdyż czynne jest od godziny 17:00, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. W schronisku jest WiFi oraz Pan mówiący 5 językami (biegle) ;).
Czego natomiast w schronisku nie ma??- jedzenia, owszem automaty są, również automat z kawą, ale ceny również są mocne, szkoda że kawa była ciut mniej. Polecamy zatem zabrać dużo jedzenia, kawę, herbatę, gdyż jest możliwość zagotowania wody. Prysznic? Zapomnijcie. Brak pryszniców, więc dziś śpimy na brudaska.



Budynek główny




Na przemiennie jest mi zimno i ciepło. Jest to wynik mojego blond mózgu. Oczywiście osobnik chciał się opalić w drodze do schroniska "no przecież nie mogę wrócić biała"- powtarzałam do A. Nie wróciłam :D, ale swoje wycierpiałam.


W ulubionej pozycji


20:43- Schronisko Altavista (3260 m n.p.m.)
Internety wskazały, że o 20:40 zaczyna się zachód. No to czym prędzej, pędzimy zająć dobrą miejscówkę. Sprzęty w gotowości. Trochę jednak zimno, trochę wieje. W mojej głowie kotłują się myśli, jak to będzie jutro, czy dam radę, czy nie zmarznę, czy będę w pełni sił. Nawet nie wiem, kiedy mija ponad godzina oglądania tej bajki na żywo.


Tu mi zywczajnie odebrało mowę







Mały GIFek:




13 maja 2017 (sobota) godzina 04:30
O godzinie 4:00 w naszym pokoju i w całym schronisku zaczyna się poruszenie. Międzynarodowa ekipa zaczyna powoli się zbierać. Skutki wczorajszego "opalania" odczuwam nadal, no ale przecież nie będę narzekać. Wsuwamy szybko kanapkę i pijemy kawę z automatu. Uwierzcie smakuje najlepiej na świecie, ba na dodatek jest z cukrem! 

Wybija 04:30 nieśmiało opuszczamy schronisko. Ciemno (nie powiem jak) i cicho. Wszechobecna cisza, trochę to przerażające. Trochę też się boję czy dam radę. Niby tylko 458 metrów różnicy, niby tylko niecałe 500 metrów, ale uwierzcie daje w kość. Nie mam choroby wysokościowej, choć wiem, że na tej wysokości można czuć pewien dyskomfort. Wyraźnie natomiast daje się odczuć już znacznie mniejszą ilość tlenu wraz z osiąganiem wysokości. I jeśli myślicie, że idąc tam na górę uśmiech nie schodził mi z twarzy, to jesteście w błędzie. W tamtej chwili:
a) chciałam wrócić do łóżka spać,
b) miałam za ciężki plecak ( na cholerę zachciało mi się brać cały ekwipunek wyjazdu na górę),
c) powtarzałam w głowie "na cóż mi to było, no po cóż", 
d) wkurzam się, że oddycham jak emerytka (no przecież do 70-tki to mi jeszcze trochę brakuje),
e) i najważniejsze, a zarazem najgłupsze- bałam się, że nie zdążymy na wschód ( w gruncie rzeczy byliśmy na szczycie 45 minut przed wschodem).

06:09
Meldujemy się przy wyciągu, którym można podjechać sobie pod sam szczyt. Tam już czeka nas jakieś 45 minut na górę. Ponoć najgrosze za nami.
Kiedy patrzę na tabliczkę, która informuje mnie, że to ostatnia prosta rozbudza się we mnie optymizm. Kiedy jednak patrzę do góry i widzę, że jest jeszcze bardziej stromo niż myślałam, trochę siły mnie opuszczają i morale upadają. Masz jeszcze jakieś 90 minut do wschodu, dasz radę- powtarzam. Jakoś wychodzę. Ostatnie podejście, mimo że strome w mej skromnej ocenie jest zdecydowanie przyjemniejsze niż droga od schroniska do wyciągu.

06:45
Meldujemy się na szczycie. Mamy to! Jest przepięknie.


Gdyby ktoś się zastanawial, jak prezentuje się wschód słońca na Teide, to właśnie tak :)


Co prawda 45 minut przed wschodem (na cholerę tak wcześnie?!, pizga wiatrem). Co na szczycie? Śmierdzi- siarką. I wieje- mocno zawiewa. Ale to nie jest ważne. To co dzieję się na szycie, to apogeum piękna (tak, pewnie jeszcze nie raz to powiem). Robię dużo zdjęć, a potem znajdujemy z A. jakieś w miarę "wygodne" miejsce żeby uchronić się przed wiatrem. I czekamy wraz z innymi na wschód.
To, co natura wyprawia na szycie, to po prostu bajka. Zresztą.. zostawię Was ze zdjęciami :).


Na szczycie było nas troszkę :)





Tak oto jestem na szycie Pico del Teide. Udało się! :)





Ale najgorsze ma dopiero nadejść. Gdyż, ponieważ z tego kolosa trzeba zejść. I o ile myślałam, że wyjście jest gorsze, teraz poważnie chyba chce zmienić zdanie, że to zejście to było istne piekło. Zmęczeni, spaleni (choć niektórzy by powiedzieli muśnięci słońcem) schodzimy w pełnym słońcu. Zero wiatru, zero cienia. Po prostu pełna siekiera słoneczna. Brzmi fajnie? Nie do końca. Na wielu blogach przeczytacie, że zejście jest mocno irytujące z racji podłoża. Znajdują się tam wszystkie możliwe frakcje kamieni i skał, od tych największych po te małe, najbardziej ekhm.. niewygodne. Ponarzekałam.



Jak schodziliśmy?
Wybraliśmy trasę nr 9, a potem skręcamy na nr 23 i kierukemy się bezpośrednio do Roques de Garcia. Wskutek zbytniego zmęczenia nie wychodzimy na Pico Viejo (ale kto wie, może w przyszłości).



Gdyby ktoś jednak zapytal mnie czy schodząc drugi raz wybrałabym opcję kolejki na zjazd, odpowiedziałabym NIE. Dlaczego? Ponieważ ominęłoby mnie to całe piękno. Co do aspektów technicznych, trasa jest bardzo dobrze oznaczona za pomocą metalowych drogowskazów (jeden poniżej na zdjęciu). Zapewniam nie ma opcji się zgubić ;).

Oznakowanie na trasie raczej trudno przeoczyć ;)



Coś nowego- kamienie, kamieniory



Taki jestem malutki ;)


W drodze powrotnej spotkamy bardzo dużo biegaczy górskich witających nas ciepłym Buenos!


To małe w oddali to Ruques de Garcia



Pico del Teide


I wiecie co może to nie jest najwyższy szczyt na jakim będę (takie mam marzenie), może to tylko zwykłe Pico del Teide, ale dla mnie była to wspaniała przygoda. Takie wyprawy lubię najbardziej, gdzie człowiek doświadcza totalnego zmęczenia i totalnego zauroczenia tym, jak ten świat jest piękny. Brudna, zmęczona, z poparzonymi od słońca uszami czuję, że żyję. Nie zamieniłabym tego na żaden pięciogwiazdkowy hotel. Muszę Was jednak ostrzec- to jest uzależniające ;). Po raz kolejny góra nauczyła mnie pokory, a ja pokazałam samej sobie, że te całe 162 centymetry dają radę.
To co..? W następnym roku trochę bardziej na wschód? :)



P.S. tak w ogóle to ani mi do głowy nie przyszło, że wylezę na tego kolosa
P.S.2. spełniło się moje marzenie, o którym nawet nie przyszło mi marzyć (tak, wiem masło maślane ;p )
P.S.3. wszystkie praktyczne, techniczne wskazówki co do schroniska, biletów na autobusy, przydatnych stron podam w osobnym wpisie
P.S.4. na szczęście nikt nie chrapał w schronisku


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz