poniedziałek, 3 października 2016

Zaczyna się nieśmiało


Zaczyna się nieśmiało, zawsze tak się zaczyna.
Najpierw jest jedno wyjście, potem drugie, trzecie, kolejne i nagle przestajesz liczyć.
U niektórych proces ten jest natychmiastowy, u części działa z pewnym opóźnieniem, choć owszem zdarzają się ciekawe przypadki, które w ogóle mu nie ulegają.
Mu? Tak. Urokowi Tatr. Zawsze zaczyna się niepozornie, a potem chcesz jeszcze więcej i więcej. Lekarstwa na to nie ma, trzeba ulec. Uległam i ja.

Nie było mnie w Tatrach ponad miesiąc! Dla niektórych może być to dziwne, przecież to krótko rzekłaby część moich znajomych, ale mnie już nosiło (kto w temacie ten zrozumie).


W Dolinie Kościeliskiej, na czerwonym szlaku.

Ale, wszystko po kolei. Zacznijmy więc od początku.
W sobotę wraz z moimi dwiema towarzyszkami (pozdrawiam dziewczynki) postanowiłam odwiedzić dawno niewidziane Czerwone Wierchy (po raz kolejny w sezonie).
Musiałam oko nacieszyć, popełnić parę fotografii, zmęczyć się trochę (bo siłownia przecież mi nie wystarcza). Jak wspominałam już trochę mnie nosiło z racji zbyt długiej nieobecności.

Szlaku opisywać nie będę- bo tych opisów już masa w internetach.
Wyszłyśmy sobie z Kir, dojechawszy tam wcześniej busem. Przemknęłyśmy niczym ninja przez Kościeliską, wraz z milionem osób. Po cichu liczyłam, że część z nich skręci może na zielony szlak, prowadzący na Ornak, ale również stwierdzili, że wolą czerwony (no ja im się nie dziwię) na Czerwone Wierchy. Nie było tak źle. Ludzi dość sporo, jak na Zachodnie, ale dla takich widoków wybacza się wszystko.

W tle wyłaniający się Ciemniak. Nazwa związana jest z drugą nazwą Dolinki Mułowej, która prze górali zwana jest po prostu Doliną Ciemną. (J. Nyka, 2015)

To jest zdecydowanie moje ulubione zajęcie.



Pan Giewont z trochę ciut innej perspektywy ;)

Jak na październik, to słońce grzało niemiłosiernie, czego skutkiem były spalone noski na następny dzień. Tak niekoniecznie mi się to podobało, no ale cóż, jak to mawiają "mądry Polak po szkodzie". Zapamiętam, że w październiku też słońce może zjarać ci facjatę.
Im wyżej, tym bardziej wiało, więc odzienie na głowy okazało się niezbędne; no chyba, że chcemy stracić włosy, tudzież posiadać afro.
Zdjęcia robiły się same, sit skucina dawała radę. Im wyżej, tym naszym oczom ukazywała się coraz to piękniejsza panorama Tatr Zachodnich, z drugiej strony Tatr Wysokich. Do wyboru, do koloru, każdy znajdzie coś dla siebie.

Panorama na Tatry Zachodnie

Krzesanica- "ze ścianą od północy gdyby skrzesaną i stąd taka nazwana" (W. Eljasz, 1891)

W trudach i znojach, dzielnie mkną ku górze.



A tak w ogóle co to są te Czerwone Wierchy?
W sobotę na szlaku usłyszałam ciekawą teorię. Schodząc z Kopy Kondrackiej niechcący usłyszałam rozmowę dwóch dziewczyn, koleżanka mówi do koleżanki: "widzisz? widzisz? no to tam przed nami góra Czerwonych Wierchów".  Góra Czerwonych Wierchów? Kurtyna. Załamałam się. Ja wiem, wiem, że nie każdy może topografię Polski, a co za tym idzie Tatr ma w jednym palcu. Broń Boże nikogo hejcić nie chcę, ale takich głupot słuchać również nie mogę.
Tak wiec wyedukuję, chociaż trochę. Szybko objaśniając, bez wciągania się w głębszą analizę.
Czerwone Wierchy, to po prostu masyw górski, który składa się z czterech szczytów, idąc czerwonym szlakiem od Doliny Kościeliskiej, mamy po drodze: Ciemniak (2096 m), Krzesanicę (2122 m), Małołączniak (2096 m) i Kopę Kondracką (2005 m).

Małołączniak (wcześniej nazywany Czerwonym Wierchem)- nazwa pochodzi od Doliny Małej Łąki.

Panoramka z Kopy Kondrackiej: w dole widoczna przełęcz pod Kopą Kondracką, na prawo mamy Cichą Dolinę Liptowską, z lewej Goryczkową Czubę, za nią Kasprowy Wierch i ciut dalej Świnicę.

Kopa Kondracka

No hej Wysokie!

Selfie z panoramą na Tatry Wysokie musi być!


Sama również jedno popełniłam.

Weryfikacja położenia Świnicy. /pic. Este


Druga sprawa, to dlaczego Czerwone są czerwone?
A wszystko przez jedna koleżankę (bo to bylina), a mianowicie przez sit skucinę, która po prostu na jesień przyjmuje takie barwy.
Jednym słowem sit skucina na jesień robi robotę, polecam obejrzeć na żywo. Zjawiskowy spektakl, na dodatek w HD.

Jest idealnie.

Kolorowy Giewont.

A oto sprawczyni całego zamieszania- sit skucina.

Panorama na Tatry Wysokie.
Podsumowując sobotnie Czerwone Wierchy:
Oko- nacieszone.
Kilometry- wyrobione.
Zdjęcia- napstrykane.
Kalorie- spalone, aczkolwiek wszystko zostało nadrobione przez najlepszą w całym Zako panią Babcię- polecam restaurację "u Ryśka" na ul. Balzera 17e.
Czyli tam, gdzie Babcia jest szefem, a Rysiek robi co mu każe. Jeśli nie znacie, to koniecznie spróbujcie i jak doczytacie w menu, właściciele nie ponoszą odpowiedzialności za dodatkowe kilogramy. (Boże dziękuję za te 26km w sobotę)
Zdecydowanie polecam :)
P.S. Nieśmiało również dodaje, iż ja tutaj raczkuje. To mój pierwszy post. Nie krzyczcie, nie bijcie za bardzo. Początki są trudne. Wiele osób namawiało mnie już na formę pisaną- za co dziękuję bardzo, bo w końcu się przełamałam.

update: jedna z moich współtowarzyszek podróży również opisała naszą małą ekspedycję- serdecznie zapraszam ->  http://shoesontour.blogspot.com/2016/10/mountain-girls-tak.html

6 komentarzy:

  1. Fajnie piszesz az chcialoby sie wiecej! Ale i motywowac do ruszenia 4liter tez sie nadajesz wiec ze tak powiem full pakiet :D pieknie tam bylo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje! Bedzie wiecej ;) a co do ruszenia 4 liter- zachecam, bo warto!

      Usuń
  2. pisz, pisz ;-) potem się fajnie do tego wraca w ciemne, zimowe wieczory ;-) A jeśli jeszcze ktoś inny zagląda, to satysfakcja większa niż z awansu i podwyżki razem wziętych ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie! :) już teraz się fajnie do tego wraca, a co będzie potem ;), zgadzam się satysfakcja po stokroć większa niż awans czy tam podwyżka, jeśli czytasz,że te wypociny jednak się komuś podobają ;p

      Usuń