czwartek, 3 listopada 2016

Z głową w chmurach, czyli Orla Perć

Cześć, dzień dobry dzisiaj będzie o was :)

Pamiętam, jak dobrych kilka lat temu (bądź kilkanaście?) na pytanie któregoś ze znajomych "A kiedy Orla? Chciałabyś?", odpowiadałam, że życie mi jeszcze miłe i w sumie to aż takiej adrenaliny to ja nie potrzebuje, no po cóż? Jeśli miałabym stać się bohaterką kroniki TOPRu, że lecieli po jakąś łajzę na Orlej, to ja serio nie. Nie muszę. Ba wręcz nie chce.
Tak, tak właśnie mnie przerażała. Czemu? Myślę, że z niewiedzy głównie. Trochę też z mojego (uwaga będzie trudne słowo) wyimaginowanego lęku wysokości.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Mówią, że na starość człowiek poważniejszy. Hmm.. ja z wiekiem zabieram się za rzeczy, które będąc młodsza nie miałam odwagi robić.
Orla prędzej czy później musiała być. Nie chciałam też tam iść na siłę, żeby cokolwiek sobie udowadniać ani nikomu wkoło. Zdecydowałam, że jeśli pójdę to tylko wtedy, kiedy będzie sprawiało mi to przyjemność, a nie paniczny lęk. Ja z tych co mają frajdę z wspindrania się. Poza tym chciałam mieć swoje zdanie na temat tego szlaku. Nie znam się, to się nie wypowiadam, a że wypowiadać się chciałam, to zdanie wyrobić musiałam.
Z tego nie, nie chcę, nie muszę zrobiło się tak, chcę bardzo, bardzo muszę.

20 sierpnia. Godzina 2:00- wyjazd z Krakowa.
Ludzie wracają z Live Festivalu w Krakowie, a ja człapie pod mój transport. Najgorzej miała Asia, która prowadziła konie mechaniczne tegoż poranka (nocy?). Najgorzej też, bo zapomniałam aparatu, na dodatek nie wzięłam powerbank'a do podładowania telefonu, stąd też znikoma ilość zdjęć (tak serce mi pęka z tego powodu, tak jestem łajzą).
Zawsze jest dobry powód, aby wrócić na Orlą- niedosyt swoich zdjęć.

Godzina 4:00- Zakopane, dokładniej parking w okolicach Wielkiej Krokwii
Rześko nas przywitała ta sobota. Zimno jak cholera o tej 4:00 w Zako, ale za to miejsc parkingowych (za darmoszke) do wyboru, do koloru! Gdzieś po 4:00 jak ogarnęliśmy się z całym naszym taborem ruszyliśmy do Murowańca.
Wybraliśmy niebieski szlak przez Boczań, jakoś tak chyba bardziej do mnie przemawia niż żółty przez Jaworzynkę, co nie oznacza, że Jaworzynki nie lubię.
Czołówki na głowę i lecimy. Przed nami szła jakaś czwórka osób. Było dość ślisko, ale w miarę szybko osiągamy wysokość. Ciężki poranek wynagradza nam cudnie budzące się do życia słońce. Zawsze te wschody słońca jakoś tak mnie wzruszają, a w górach to już w ogóle.

Nic nie majstrowałam przy zdjęciu, po prostu takie piękne są wschody słońca na Boczaniu, polecam bardzo!


Godzina 6:00- Murowaniec
Założyliśmy z góry, że nie "biegniemy", że idziemy spokojnym tempem (tym razem). "Spokojne tempo" w wykonaniu moich towarzyszy niekiedy przyprawia o zadyszkę, aby nie użyć gorszych określeń, ale o tym będzie jeszcze kiedyś mowa.
W Murowańcu jemy śniadanie, a że nam gorąco się zrobiło to i zmieniamy outfit (kobieto pamiętaj nigdy nie wiesz kogo spotkasz na Orlej). I obieramy kierunek Zawrat.

Dumnie prezentujący się Kościelec, ale o nim jeszcze będzie mowa

Godzina 8:00- Zawrat
Zmęczyła nas ta mała pierdoła.
Na dodatek słońce dość poważnie zaczęło grzać. Niby rano, ale ciepło (wole nie myśleć, co się działo potem). Na Zawracie odpoczywamy. Czy się boję? Czy się boimy? Nie, myślę że nie. Jedyne czego się bałam, to nagłego załamania pogody, choć sprawdzałam ją na wszelkich możliwych stronach (łącznie z analizą mapek synoptycznych). Dziś ma być ładnie.
Na Zawracie spotykamy trochę osób, część wchodziła z nami od Hali Gąsienicowej, część przyszła od Piątki (Doliny Pięciu Stawów). Gdzieś trochę po 8:00 ruszamy. No to do Koziego Wierchu przerąbane, a potem to już z górki. No co to dla nas!

Mały Kozi Wierch
Podejście na Mały Kozi nie jest trudne. Pojawiają się łańcuszki, idzie się miło, łatwo i bardzo przyjemnie. Panoramka lepsza niż z Zawratu- bardzo polecam (ja, osoba która zapomniała aparatu).
Przed Żlebem Honoratki (zwany też Żydowskim Żlebem) robi się mała kolejka, ale szybko zostaje rozładowana. W wielu opisach szlaku, którym idziemy jest informacja, że w Żydowskim Żlebie lubi długo zalegać śnieg bądź też jak go już nie ma, to często jest ślisko. Jest, potwierdzam. Ja tam poleciałam kawałek. Po prostu się poślizgnęłam, chwila nieuwagi i myślisz, że zaraz Cię już nie będzie i modlisz się aby tylko TOPR po Ciebie nie musiał lecieć. Na szczęście nie musiał. Na szczęście nic się nie stało. Na szczęście obiłam tylko kolano i dobrze mi tak. Ale przez dobre 30 minut nogi się nadal trzęsły, w sumie to nie tylko nogi. A resztę Orlej pokonywałam w jeszcze większym skupieniu.

Żleb Honoratki (Żydowski Żleb), zejście z Małego Koziego Wierchu do Zmarzłej Przełączki Wyżniej, na wprost widoczna Żółta Turnia, w dole Dolina Gąsienicowa, trawersujemy północne ściany Zmarzłych Czub
Zmarzłe Czuby
Fajnie tu. Widoki pierwsza klasa, 10/10 jak nic. Przejrzystość, lekki wiaterek- robimy pit stopa. Po zrobieniu kilku fotek trawersujemy ukośne płyty w grani Zmarzłych Czub.  
Ciekawie się po tym idzie, nie powiem, że nie, pewnie jak jest ślisko to wprost wybornie. Następnie będziemy schodzi do Zmarzłej Przełęczy, ale jeszcze przed tym wyrasta przed nami taki oto piękny widok.

Klasyka gatunku, czyli Zamarła Turnia, Kozie Czuby i on Kozi Wierch, na dole widać też wcięcie Zmarzłej Przełęczy

Przyspieszając przebieg wydarzeń schodzimy do Zmarzłej Przełęczy, mijamy słynnego chłopka (grzybka), czyli specyficzną formację skalną, którą widać z Hali Gąsienicowej. Każdy z nas może pochwalić się, że był na Zamarłej Truni, bo właśnie ją trawersować będziemy (niemały wyczyn, a co!).

Drabinka
Emocje sięgają zenitu, zaraz oto przed nami, słynna, niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju- drabinka na Zamarłej Turni. Jeszcze kilka lat temu, jak to widziałam to miałam stan przedzawałowy. Zobaczyłam na żywo i chyba trochę się rozczarowałam, bo liczyłam na więcej atrakcji. Nie było tak źle z racji tego, iż pasowałoby te śruby (?) dokręcić, bo trochę się giba, wygląda też na lekko wysłużoną, no ale nas udźwigała ;).

Wasza ulubiona bohaterka wszelkich wpisów uśmiecha się nawet na drabince (a jak przypozowała), to oznacza jedynie to, że nie taki wilk straszny jak go malują (serio)
Zejście z niej jest w końcowej juz fazie jest średnie, szczególnie gdy wzrostem grzeszysz i masz całe 162 cm ponad chodnikami, ale z tym też dałam radę. W końcu to tylko drabinka.

Drabinka z dołu
Kozia Przełęcz
Po przejściu diabelskiej drabinki lądujemy na Koziej Przełęczy. Tutaj właściwie dopiero zaczyna się zabawa. Dla mnie odcinek między Kozią Przełęczą a Kozim Wierchem był najbardziej wymagający fizycznie i... psychicznie. Z tego odcinka zdjęć brak, ale obiecuję nadrobić w sezonie letnim. Generalnie trochę klamerek i łańcuszków po drodze spotykamy, śmiało z nich korzystamy i pchamy się wyżej na górę, na Kozie Czuby. Nie będę ukrywać, że dla osób niższych (patrz np ja) wspindranie się może być lekko męczące, bo momentami trzeba się tu i ówdzie powciągać (bicepsy w końcu trzeba na czymś zrobić).

Kozie Czuby

Kozie Czuby- to szczyt o trzech wierzchołkach, autorem nazwy jest ks. Walenty Gadowski. W ulubionej pozycji [wiadomo]
Na Kozich Czubach pogoda dopisuje, widoki przepiękne, cud, miód i malina. Nieświadoma tego, co będzie dalej żwawo ruszamy dalej granią Kozich Czub.
Generalnie (nie licząc małego potknięcia za Honoratką) Orlą przechodzę z uśmiechem na twarzy i radością, aż do teraz. Za chwilę zacznę się (trochę??) bać i zastanawiać jak (do cholery) mam zaraz zejść?! Może zrobimy wycof? Może ominiemy to dziadostwo? To coś, co sprawiło mi największą trudność psychiczną na całej Orlej, to było zejście z Kozich Czub na Kozią Przełęcz Wyżnią.

Jak patrzysz w dół widzisz dwa urwiska, lufy konkretne i to bardzo, a zejście następuję przepaścistą skalną rynną. Oczywiście na samej górze asekuracji brak, po paru metrach dopiero zamontowane są klamry i łańcuchy. Stojąc przed tym diabelstwem zaczynam przypominać sobie rozkład sił w fizyce i analizować czy aby na pewno te łańcuszki wytrzymają, a że kobiety dużo analizują... Mina mi zrzedła. No, ale wyjścia to ja za bardzo nie mam, więc trzeba ruszyć się i ogarnąć to jakoś, przecież zostało już tak mało.
Trochę się nagimanstykowałam, podobnie jak reszta towarzyszy, ale po raz kolejny łańcuchy wytrzymały.
Później czeka nas jeszcze jedna mała bestia, a mianowicie przejście w poprzek gładkiej płyty skalnej, wzdłuż niej przypomocwany jest łańcuch. Czemu jest tu ciężko? Ano temu, że ciężko w tej skalnej płycie zmieścić chociaż czuby buciorów. Po przejściu szybko tej ścianki, zostaje nam wejście długim kominkiem na szczyt Koziego Wierchu.

Kozi Wierch
Całe 2291 m n.p.m., dla mnie jedna z piękniejszych panoram w całych Tatrach, nie potrafię się zdecydować na jedną, dlatego "jedna z". Dzieją się tu cuda. Tu sobie trochę napstrykałam zdjęć. Kozi Wierch to najwyższy szczyt, ale (uwaga) w całości położony po polskiej stronie. Ze szczytu można zejść do Piątki, bądź później Żlebem Kulczyńskiego do Hali Gąsienicowej (jak ślisko, jak pada, to mocno nie polecam) albo cisnąć dalej na Granaty.
My oczywiście wybieramy opcję- Granaty.

Jeden znajbardziej fotogenicznych szczytów- pan Krywań, w dole Czarny Staw Polski

Żółta Turnia i Czarny Staw Gąsienicowy

Panorama na Piątkę, od lewej: Przedni Staw Polski, Mały Staw Polski i Wielki Staw Polski

Znowu Krywań (nieunikniona wizyta będzie coś czuję w kościach)

Granaty
Z racji tego, iż na Orlej byłam po raz pierwszy, wcześniej też jakoś nie miałam okazji odwiedzieć Koziego Wierchu trochę nie możemy ogarnąć jak iść dalej, ale wynika to jedynie z dość słabego oznakowania. Zresztą tutaj nie tylko my mamy z tym mały problem. Tak więc szukamy czerwonego szlaku, ale aby ukazał się naszym pieknym oczom chwilę trzeba nim zejść w dół czarnym szlakiem, a po chwili odnajdujemy (zagubiony) czerwony szlak, który prowadzi nas dalej na Granaty.
Mówi się, że jest to najłatwiejsza część Orlej Perci, może i jest, aczkolwiek skupienie do samego końca. Na szlaku nadal spotykamy troszkę żelastwa, trochę wspindrania się, no jednym słowem uważać trzeba. Granaty odwiedzamy w następującej kolejności: Zadni, Pośredni i na sam koniec Skrajny. Na ten czas daruję sobie opis szlaku, bo zdjęć i tak brak (skleroza nie boli), choć kilka udało mi się jeszcze zrobić.

Panoramka z drogi na  Skrajny Granat, ucięty fragment Czarnego Stawu Gąsienicowego, w tle widoczne Tatry Zachodnie

Gdzieś tam na Granatach

Piątka ze Skrajnego Granatu, jeśli wyostrzymy wzrok zobaczymy schronisko ;)

Z głową w chmurach

Żółta Żółta Turnia kusi, oj kusi

Moje buciory lubią być fotografowane, gdzieś na Skrajnym Granacie (2225 m n.p.m.)

Panorama ze Skrajnego Granatu, w dole (od prawej): Dolina Roztoki, Opalone, Buczynowa Turniczka, z lewej: Orla Baszta, Basztowa Igła i dalej masyw Wołoszyna, a w tle Jagnięcy, Kołowy, Baranie Rogi, Łomnica i Lodowy
Podsumowując
Dla kogo Orla?
Dla każdego, kto myśli :) i dla każdego komu sprawi to przyjemność.
Owszem jest to szlak trudny i wymagający, ale jak widać na załączonych obrazkach wyżej do przejścia. Polecam Orlą, ale w dobrą pogodę, sama jestem żywym przykładem, że w miejscu, w którym najmniej można spodziewać się jakiegokolwiek niebezpieczeństwa może coś się złego stać, kiedy pogoda leci na łeb na szyję, zejdź ze szlaku- góry poczekają, zawsze czekają.
Druga sprawa- idź jeśli sprawi Ci to przyjemność, jeśli idziesz i czujesz paniczny strach przed postawieniem nogi gdziekolwiek (uwierz, że i takie osoby na szlaku spotkaliśmy, tak też tego nie ogarniam) to odpuść sobie, w góry idziemy dla przyjemności i satysfakcji, jeśli tego nie ma, to po co?
Zakwasy gwarantowane ;) , ale dla takich widoków, przeżyć i wspomnień- warto.
Ja jeszcze mam niedobór zdjęć, także Orla widzimy się w sezonie letnim! 

Nasza ekipa ekspedycyjna

...stay tuned, to be continued  ;)


2 komentarze:

  1. BARDZO fajny opis! Musze tu wiecej poczytać :) pozdrawiam! @asia_szarotka z IG :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Asiu :) bardzo mi miło i zapraszam częściej ;)

    OdpowiedzUsuń